Digitalizacja to ludzie
(ten tekst przeczytasz w 6 minut)
Konferencję o Digitalizacji organizowaną w Muzeum Historii
Polski w 2023 r. reklamuje zdjęcie figurki w studiu fotograficznym, ustawionej
na neutralnym tle, przygotowanej do fotografowania (wszystko zgodnie ze standardami). 52 numer Muzealnictwa poświęcony w dużej mierze digitalizacji posiada
taką samą tematycznie okładkę. Przewodnik po podstawowym katalogowaniu
cyfrowym (sic!) wydany w tym roku przez Narodowy Instytut Muzeów zdobi na
pierwszej stronie zdjęcie sprzętu fotograficznego w studio. Wpisując w
wyszukiwarce hasła „digitalizacja” i „muzeum" uzyskamy w zasadzie
identyczny wynik: studia digitalizacyjne/fotograficzne, sprzęt, tła
monochromatyczne, czasem obiekt muzealny w centrum. Oto społeczny wizerunek
digitalizacji.
A co z ludźmi? Gdzie w tym wszystkim są pracownicy muzeów?
Gdybyśmy wnioskowali wyłącznie na podstawie wspomnianych okładek i wyników
wyszukiwania, odniesiemy wrażenie, że digitalizacja robi się sama. Ludzi w tym
procesie nie ma.
Co stało się w ciągu ostatnich 25 lat, co spowodowało, że ze
świadomości powszechnej, z popularnej ikonosfery, zniknęli pracownicy muzeów, a
zastąpiły ich maszyny, sprzęt elektroniczny i fotograficzny? A może ludzie
zawsze byli schowani za dziełami sztuki, instytucjami, aspektami technicznymi prezentowania
muzealiów na wystawach, skazani na niewidzialność?
Chociaż ten temat nie jest nowy, wrócił do mnie i nie daje
mi spokoju po publikacji polskiego „Praktycznego przewodnika. Podstawowe
katalogowanie cyfrowe. 10 zasad”, tłumaczenia wydanego przez Narodowy Instytut
Muzeów. Pierwsza niemiecka wersja przewodnika została przygotowana przez
pracowników Deutsche Museumsbund przy współpracy NEMO Network of European
Museum Organisations, które wydało wersję drugą, przetłumaczoną na język
angielski.
Strona tytułowa, jak już wspomniałem, ukazuje widok pracowni
fotograficznej, czyli opowiada o etapie fizycznego utrwalania wizerunku
muzealiów. Zauważcie jednak, że omawiana publikacja dotyczy procesu
katalogowania, czyli ewidencjonowania, opracowania naukowego i innych etapów,
dających w efekcie zasób wiedzy o obiekcie w formie tekstowej. Fotografowanie
jest w niej tylko pomniejszym tematem, wspominanym przy okazji.
Gdyby opowiedzieć dokładnie co musi się wydarzyć, aby obiekt
muzealny trafił do pracowni digitalizacyjnej i powstał jego cyfrowy wizerunek, napisałbym
kilka dłuuuugich akapitów (może to dobry temat na kolejny felieton?). Musiałbym
opisać pracę inwentaryzatorów, konserwatorów, opiekunów zbiorów, ekipy
specjalistów odpowiedzialnych za fachowe przemieszczanie obiektów i wielu
innych specjalistów muzealnych, których praca pozostaje niewidoczna. To oni
dbają o właściwe przygotowanie obiektów, ich opis, dokumentację i nadanie
kontekstu, dzięki czemu cyfrowe odwzorowania nie są jedynie pustymi obrazami,
lecz pełnoprawnymi nośnikami wiedzy. Proces ten wymaga precyzji, znajomości
materiałów, a czasem także cierpliwości w radzeniu sobie z ograniczeniami
technicznymi. To właśnie pracownicy muzeów sprawiają, że cyfrowe katalogi nie
są chaotycznym zbiorem wizerunków, lecz uporządkowaną, dostępną i wartościową
bazą wiedzy.
Jednak przez ponad 25 lat cyfryzacji zbiorów muzealnych
utrwalił się pogląd (można by go też nazwać stereotypem), że DIGITALIZACJA =
FOTOGRAFOWANIE/SKANOWANIE. Gdzie szukać winnych takiego stanu? To prawda, że cyfrowe
wizerunki są najbardziej widowiskowym elementem digitalizacji, najbardziej
„klikalnym”. Muzea, promując projekty digitalizacyjne, chwaliły się liczbą
obiektów udostępnionych ze zdjęciami w wysokich rozdzielczościach. Prześcigano
się w promowaniu zakupów sprzętu fotograficznego. Kolejne muzea prezentowały
zakupione markowe aparaty dające możliwość fotografowanie w coraz to wyższej
rozdzielczości milionów pikseli. Taka polityka miała też pokazać polskie muzea
jako nowoczesne instytucje, dążące do osiągnięcia międzynarodowych standardów.
Czy wizerunek katalogujących kustoszy, inwentaryzatorów,
konserwatorów i innych pracowników muzealnych został zaklasyfikowany jako
przestarzały, związany z żartami o kapciach w muzeum i innymi przesądami o
pracy w instytucji kultury? Nawet jeśli stało się to „niechcący”, nie ma
powodu, żeby kontynuować taki stan.
Wydaje się, że trzeba wrócić do rozmowy o faktycznych
kosztach cyfryzacji, opiewających w tysiącach roboczogodzin pracowników
katalogujących muzealia i ich pracę uwidocznić społeczeństwu. Pokazać, ile
wysiłku i kreatywności wymaga opracowanie całościowe muzealiów, pozwalające na umieszczenie
go w odpowiednim kontekście kulturowym i artystycznym. Jak skrupulatnie trzeba
badać dokumentację archiwalną, aby potwierdzić pochodzenie obiektów. Jak weryfikuje
się dane obiektów i specyficzne wymagania konserwatorskie, aby bezpiecznie je
zapakować i przewieźć do innych muzeów na wystawy czasowe.
Inaczej będziemy powielać przekonanie, że praca „się robi”,
obiekty „się udostępniają” w internecie, dane katalogowe to przecież te same
dane, które muzea posiadają na papierowych kartach, a więc „są w komputerze”.
Rzadko myśli się o tym, że nawet jeśli jakieś muzeum zdecydowało się udostępnić
dane podstawowe zbiorów z papierowej dokumentacji w katalogu internetowym, to
przecież ktoś musiał te dane wbić do komputerów ręcznie.
Powtarzajmy więc zgodnie: DIGITALIZACJA = LUDZIE.
#Digitalizacja #Muzea #Kultura